Maryśka pisze list do przyjaciółki:
"...Mój Stasiek to chyba jakiś zboczeniec. Ciągle chce się kochać! Wystarczy że się schylę on mnie bierze od tyłu. Zaczynam prać - bierze mnie od tyłu. Zamiatam podłogę - bierze mnie od tyłu. Zmywam naczynia - bierze mnie od tyłu! Mówię ci koszmar. Całuję - Maryśka.
P.S. Przepraszam za niewyraźne pismo bo Stasiek..."
Rozmowa dwóch osób:
- Ty jesteś dzieckiem ślubnym?
- Tak pół na pół.
- To znaczy?
- Ojciec żonaty, matka panna.
Microsoft przedstawił koncepcję inteligentnego domu. Generalnie to musisz zamknąć wszystkie okna, wyjść i wejść znowu, żeby odpalić telewizor.
Po wielu latach do nieba trafili prezydenci: Putin, Castro i Kaczyński. Siedzą sobie na niebieskiej łące i płaczą. Pan Bóg to dojrzał i pyta o powód ich żalu.
- Nie udało mi się do końca stworzyć wielkiej Rosji - powiedział Putin.
- Nie martw się, pokazałeś im drogę. Dalej pójdą sami...
- Trzymałem naród za mordę, nic ode mnie nie mieli - ubolewa Castro.
- Nie martw się, za rok na Kubie znajdą ropę i będą mieli dobrobyt - uspokaja Bóg.
Następnie Bóg spojrzał na Kaczyńskiego, przysiadł się i ... też zapłakał.
Przychodzi Polak do baru w USA i zamawia stek.
Po przeżuciu kilku kęsów stwierdza, że jest za słabo przyprawiony. Na stole widzi jakieś sosy barbecue i inne wynalazki, ale przecież nie będzie kombinował z nieznanymi przyprawami.
"Potrzebny mi pieprz" - pomyślał i poszedł do barmana z zamiarem poproszenia o tą popularną w Polsce przyprawę
Barman - wyglądający jak połączenie Mike'a Tysona z Hulkiem i zapaśnikiem sumo - spojrzał na niego pytająco.
Polak przypomniał sobie, że pieprz po angielsku jest tak samo, jak papryka.
"Powiem "pieprz czarny" - pomyślał - "wtedy na pewno zrozumie, o co mi chodzi".
Zadowolony ze swojej pomysłowości Polak powiedział ze szczerym uśmiechem:
- Fuck nigger.
- Sąsiedzie, coś pan tak wczoraj wieczorem wrzeszczał na żonę?
- Bo nie chciała powiedzieć, na co wydała wszystkie pieniądze.
- A dlaczego pan jeszcze głośniej wrzeszczał dziś rano?
- Bo powiedziała.
Po księgarni kręci się przypakowany klient w dresie zdobionym trzema paskami. Trzyma w ręku małą karteczkę i co jakiś czas na nią spogląda. Raz na półki z książkami, raz na karteczkę... I tak przez dobre 10 minut.
Zniecierpliwiony sprzedawca postanowił w końcu zadziałać. Pyta więc:
- Może w czymś panu pomóc?
- Tak, dziewczyna prosiła mnie o książkę...
- Rozumiem... A jaką?
- Wszystko jedno, byleby nic Grocholi. - odpowiada patrząc na karteczkę.
- Jest pan pewien? Katarzyna Grochola jest w tej chwili niezwykle popularna wśród kobiet.
- Tak jestem pewien. Na pewno nie chcę nic Grocholi!
Sprzedawca w lekkiej konsternacji wybrał jeden z listy aktualnych bestsellerów i wręczył zadowolonemu klientowi. Nazajutrz ten sam klient, w tym samym dresie, z tą samą karteczką i tą samą książką wraca do tej samej księgarni...
- Chciałbym zwrócić tę książkę, moja dziewczyna nie była jednak zadowolona...
- Rozumiem, a mógłbym zobaczyć co ma pan napisane na tej karteczce?
Dresiarz wyjmuje z kieszeni pomiętą kartkę z napisem: "Nigdy w życiu" Grocholi.
Konduktor w pociągu pyta się blondynki z psem:
- Czy pani zapłaciła za psa?
- Ależ skąd?! Dostałam go na urodziny!
Czym się rożni blondynka od deski do prasowania?
- Desce czasami zacinają się nogi przy rozstawianiu!
W gabinecie stomatologa.
- Panie doktorze, czy to prawda, że pan potrafi bezboleśnie wyrwać zęby?
- Niestety nie zawsze. Wczoraj na przykład podczas wyrywania zwichnąłem sobie rękę.
Co robi saper-dietetyk na polu?
- WitaMiny.
Puk, puk.
- Kto tam?
- Lotny patrol katechetyczny do walki z ateizmem!
- Nie wierzę!
- My właśnie w tej sprawie...
Do sklepu wbiega kobieta i od progu woła:
- Proszę pułapkę na myszy, ale szybko, bo chciałabym złapać jeszcze autobus!
- Proszę pani, ale aż tak wielkich pułapek nie mamy!
Przy rodzinnym stole:
- Ania! wygrywasz mieszkanie i 20 tysięcy złoty!
- Michał, wygrałeś działkę i samochód!
- Janek wygrałeś...
- Adam, to naprawdę nie jest dobry sposób na czytanie testamentu.
Trzech chłopców przechwala się czyj wujek jest lepszy.
Pierwszy mówi:
- Mój wujek jest biskupem i każdy mówi Wasza Ekscelencjo!
Na to drugi:
- A mój jest kardynałem i każdy mówi Wasza Eminencjo!
A trzeci chłopiec mówi:
- Mój waży 200 kilo i każdy mówi: O Boże!
Dawno dawno temu żyła sobie Zosia, która sprzedawała literki. Codziennie wstawała o siódmej, ubierała się i schodziła na dół sprzedawać literki. Nie zarabiała na tym dużo i nie miała za wiele pieniędzy, ale też nie głodowała. Pieniędzy starczało jej zwykle na zupę, a czasami, gdy trafił się bogatszy klient, który mógł sobie pozwolić nawet na trzy albo cztery literki, za zarobione pieniądze kupowała sobie do zupy kawałek chleba.
To był zwykły dzień. Zosia wstała, ubrała się i zeszła na dół sprzedawać literki. Po kilku minutach do jej sklepiku z literkami przyszła klientka, pani Ania, która miała piekarnię obok sklepiku Zosi.
Dzień dobry, Zosiu - powiedziała pani Ania - czy mogłabym cię prosić o literkę C?
Zosia podała pani Ani literkę C, a pani Ania zapłaciła, pożegnała się i wyszła.
Jakiś czas później, do sklepiku z literkami Zosi przyszedł kolejny klient. Profesor Alan poprosił Zosię o literkę A. Zosia podała mu ją, a profesor Alan podziękował, zapłacił za nią i wyszedł.
Tego dnia Zosia obsłużyła jeszcze czterech klientów. Zbliżała się już dziewiętnasta, Zosia zamierzała niedługo zamknąć sklep, ale dokładnie o osiemnastej pięćdziesiąt osiem do sklepu z literkami wszedł ostatni klient. DOCENT KAMYK, informowała przypinka przy jego garniturze. Klient wyglądał bardzo zamożnie, na takiego, który może sobie pozwolić nawet na trzy albo cztery literki. Docent podszedł do lady i obrzucił Zosię wyzywającym spojrzeniem.
- Dzień dobry - klient miał oschły głos.
- D-dzień d-dobry - wyjąkała Zosia.
- Usłyszałem, że można tu kupić literki. Czy to prawda? - Zosia pokiwała głową - Dobrze. W takim razie poproszę jeden alfabet.
Zosia zamarła. Klient który kupował trzy literki był bogaty, ale cały alfabet..? To się po prostu nie zdarzało!
- Na co czekasz? - Na te słowa Zosia rzuciła się na zaplecze, szykować literki. Była po całym dniu pracy w sklepie, a nie miała wszystkich literek. Zaczęła wykuwać nowe literki.
Zosia jeszcze nigdy się tak nie zmęczyła. Pracowała jak tylko umiała, a robiło się coraz później. Była już dwudziesta, kiedy Zosia skończyła robić literkę Z, a przecież musiała dzisiaj kupić sobie jeszcze zupę! Przybiła wszystkie literki do deseczki i zmordowana, podała ją zniecierpliwionemu klientowi. Ten popatrzył na Zosię krytycznie i popatrzył na otrzymany alfabet.
- Ale przecież tu nie ma literki O!
Zosia prawie wyrwała deseczkę z alfabetem z rąk docenta Kamyka. Popatrzyła na nią długo, ze strachem. Rzeczywiście. Nie było literki O. Zamiast niej, pomiędzy literkami N i P widniała tylko pusta przestrzeń.
ZOSIA ONIEMIAŁA.