Przed chwilą do moich drzwi dobijało się jakichś dwóch religijnych fanatyków. Gdy otworzyłem, zaczęli coś mamrotać, że spłonę, jeżeli mnie nie uratują. Oczywiście ich olałem. Nie kumam tylko, dlaczego byli przebrani za strażaków.
Nie chciało mi się iść do ubikacji, więc wysikałem się do butelki. Żona się wściekła, ale o co jej chodzi? Przecież kelner zaraz przyniesie następną.
Młoda kobieta poznała w barze potężnie zbudowanego mężczyznę, który bardzo jej się spodobał. Po kilku drinkach zdobyła się na odwagę i zapytała:
- Czy może mi pan powiedzieć, jakie ma pan wymiary klatki piersiowej?
- Oczywiście. 100 centymetrów.
- Obwodu?
- Nie, średnicy...
Kobieta była zachwycona. Postanowiła zadać następne pytanie:
- A biceps? Rozmiary pana bicepsa?
- 40 centymetrów, proszę pani.
- Ojej, obwodu?!
- Nie, średnicy...
Kobieta niemal zemdlała z wrażenia. Postanowiła jednak zadać jeszcze jedno pytanie:
- A wie pan, rozmiary tego... męskości...
- 6 centymetrów.
- Och, średnicy?!
- Nie. Od podłogi.
- Cześć, wnusiu! Jak tam twoja wagina?
- Babciu, tyle razy ci mówiłam... Mój chłopak to nie wagina, tylko weganin!
Według statystyk, słowa "Kocham cię!" mężczyźni słyszą po zakupie futra pięciokrotnie częściej niż po seksie.
Przymierzalnia w sklepie z damską bielizną. Obie kabiny zajmują w tym samym czasie dwie kobiety. Obie z mocną nadwagą. Po sklepie między mną a ekspedientką pałęta się łysy facet, przyszedł z jedną z nich. Niby coś ogląda, ale niczego nie dotyka.
Zza zasłony dobiega sapanie, które kończy się zdenerwowanym:
- Tadek, chodź tu i mnie zapnij!
Posłuszny mężczyzna prędko odsuwa zasłonkę i naraz odskakuje, jak oparzony.
- Ja panią przepraszam, ja chciałem zapiąć... - zaczyna, ale zerkając na mnie i ekspedientkę nie traci rezonu i z uśmieszkiem dodaje - Panią też bym "zapiął"! - akcentuje wymownie, puszczając do nas oczko.
- No no! - śmieje się zalotnie nie-żona. - Co by na to żona powiedziała? Niech pan lepiej żonę zapnie!
Z drugiej kabiny żona odpowiada:
- Pan żony nie zapina od osiemdziesiątego czwartego, odkąd wrócił z kiłą z wyjazdu służbowego. Niech się pani nie krępuje!
Niemcy mieli zakaz seksu na czas mundialu.
Meksykanie całą drużyną poszli do klubu nocnego.
Niemcy - Meksyk 0:1
Wnioski wyciągnijcie sami.
- Tato, a co to takiego "dysonans poznawczy"?
- To jest coś takiego, jak ulicą sobie jedzie beemka, w środku łysy kark, za burtą zimny łokieć, a ze środka zamiast standardowego umcs-umcs-umcs dobiega II koncert fortepianowy Rachmaninowa.
Żaden facet nie przyzna, że ma problemy z erekcją. Ale każdy ma takiego kolegę, który ma podobny problem.
Płonie hala magazynowa w Radomiu. Specjaliści od wyjaśniania przyczyn pożarów mają nie lada zagadkę. Pytanie brzmi:
- Skąd się wzięła hala magazynowa w Radomiu?!
- Co mówi świnia kiedy goni ją zły pies?
- Nie dla psa kiełbasa!
Komputerowiec podrywa laskę:
- Chcesz herbaty?
- Nie
- Kawy?
- Nie!
- Hm, może wódki?
- NIE!
- Dziwne, standardowe sterowniki nie pasują.
Dziś oglądałem telewizję, gdy wyświetliło się ogłoszenie jakiejś fundacji.
- Czy biedne chińskie dzieci w ogóle wiedzą, że zbliżają się święta? - takie było hasło.
Jak mogłyby nie wiedzieć> W końcu zrobiły większość prezentów pod choinkę.
Widziałem dwóch walczących niewidomych. Krzyknąłem:
- Stawiam stówę na tego z nożem!
Rozbiegli się.
Twórca kałasznikowa idzie do nieba. Zagaduje go Bóg:
- Czy zrobiłeś kiedyś coś złego?
- Broń boże!
Dawno dawno temu żyła sobie Zosia, która sprzedawała literki. Codziennie wstawała o siódmej, ubierała się i schodziła na dół sprzedawać literki. Nie zarabiała na tym dużo i nie miała za wiele pieniędzy, ale też nie głodowała. Pieniędzy starczało jej zwykle na zupę, a czasami, gdy trafił się bogatszy klient, który mógł sobie pozwolić nawet na trzy albo cztery literki, za zarobione pieniądze kupowała sobie do zupy kawałek chleba.
To był zwykły dzień. Zosia wstała, ubrała się i zeszła na dół sprzedawać literki. Po kilku minutach do jej sklepiku z literkami przyszła klientka, pani Ania, która miała piekarnię obok sklepiku Zosi.
Dzień dobry, Zosiu - powiedziała pani Ania - czy mogłabym cię prosić o literkę C?
Zosia podała pani Ani literkę C, a pani Ania zapłaciła, pożegnała się i wyszła.
Jakiś czas później, do sklepiku z literkami Zosi przyszedł kolejny klient. Profesor Alan poprosił Zosię o literkę A. Zosia podała mu ją, a profesor Alan podziękował, zapłacił za nią i wyszedł.
Tego dnia Zosia obsłużyła jeszcze czterech klientów. Zbliżała się już dziewiętnasta, Zosia zamierzała niedługo zamknąć sklep, ale dokładnie o osiemnastej pięćdziesiąt osiem do sklepu z literkami wszedł ostatni klient. DOCENT KAMYK, informowała przypinka przy jego garniturze. Klient wyglądał bardzo zamożnie, na takiego, który może sobie pozwolić nawet na trzy albo cztery literki. Docent podszedł do lady i obrzucił Zosię wyzywającym spojrzeniem.
- Dzień dobry - klient miał oschły głos.
- D-dzień d-dobry - wyjąkała Zosia.
- Usłyszałem, że można tu kupić literki. Czy to prawda? - Zosia pokiwała głową - Dobrze. W takim razie poproszę jeden alfabet.
Zosia zamarła. Klient który kupował trzy literki był bogaty, ale cały alfabet..? To się po prostu nie zdarzało!
- Na co czekasz? - Na te słowa Zosia rzuciła się na zaplecze, szykować literki. Była po całym dniu pracy w sklepie, a nie miała wszystkich literek. Zaczęła wykuwać nowe literki.
Zosia jeszcze nigdy się tak nie zmęczyła. Pracowała jak tylko umiała, a robiło się coraz później. Była już dwudziesta, kiedy Zosia skończyła robić literkę Z, a przecież musiała dzisiaj kupić sobie jeszcze zupę! Przybiła wszystkie literki do deseczki i zmordowana, podała ją zniecierpliwionemu klientowi. Ten popatrzył na Zosię krytycznie i popatrzył na otrzymany alfabet.
- Ale przecież tu nie ma literki O!
Zosia prawie wyrwała deseczkę z alfabetem z rąk docenta Kamyka. Popatrzyła na nią długo, ze strachem. Rzeczywiście. Nie było literki O. Zamiast niej, pomiędzy literkami N i P widniała tylko pusta przestrzeń.
ZOSIA ONIEMIAŁA.