Jedzie kaleka bez nóg na wózku, obok biegnie facet i mówi:
- Co pobiegałoby się?
Kaleka zdenerwowany pojechał do komisariatu i skarży się policjantowi, a ten na to:
- Trzeba było kopnąć go w dupę!
Bezsilny pojechał do domu i skarży się żonie a ona:
- Nie przejmuj się, zaraz zrobię ci kawę , ona szybko postawi cię na nogi…
Kaleka trzasnął drzwiami i pojechał do kościoła. Zwierzył się księdzu a ten:
- Należy wybaczać grzechy synu. Teraz uklęknij, to się pomodlimy.
Wszedłem do sklepu po ser i ogórki. W sklepie tłum ludzi. Rzekłem:
- Buongiorno!
Po pół minucie nie miałem nawet komu zapłacić.
Jakie Państwo najlepiej poradziło sobie z epidemią?
Państwo Szumowscy
Policjant do biegacza:
- Obywatelu, a gdzie maseczka?
- Rolnicy nie muszą nosić
- A pan rolnik?
- Tak, ja uprawiam. Sport uprawiam.
- A to miłego dnia życzę.
Mój chrześniak chciał, żeby mu kupić loda, takiego w kostce, śmietankowego. Mówię mu, że nie, bo jeszcze nie jest tak ciepło i będzie chory. A on ryczy. To się wkurzyłem i kupiłem.
Kupiłem mu margarynę w kostce i powiedziałem, że to lód. Zjadł całą, a potem dwa dni rzygał.
Podczas spotkania ekumenicznego polski biskup rozmawiał w kuluarach z amerykańskim pastorem i prawosławnym popem. Powstał spór o to, gdzie są największe świątynie. Zaczął pop:
- U nas są takie cerkwie, że gdybym nie miał nagłośnienia, to ci na końcu nie wiedzieliby, kiedy się kończy liturgia!
Pastor machnął ręką:
- Co tam, u nas to dopiero są świątynie! Aby zebrać ofiary od wiernych, trzeba objechać dokoła samochodem, bo inaczej nie dałoby się tego zrobić przed końcem nabożeństwa!
Na to biskup:
- Co tam, u nas to dopiero są kościoły! Zanim panna młoda zdąży dojść do ołtarza, to już dziecko urodzi!
Na moście stoi atrakcyjna kobieta i chce skoczyć. Podchodzi do niej menel i pyta: przepraszam, czy zanim Pani skoczy mogę panią bzyknąć?
Kobieta oburzona: NIE!
Menel na to: dobrze, to poczekam na dole...
Przychodzi facet do okulisty:
- Dzień dobry, chciałbym okulary.
- Dzień dobry, do czego?
- Do widzenia.
- Do widzenia.
Miałem dzisiaj Klientkę, która chciała uzyskać kredyt.
Podczas wnioskowania padło pytanie o stan cywilny Klientki.
Klientka nie chciała udzielić odpowiedzi, bo to jej prywatna sprawa.
Wytłumaczyłem Klientce, że jeżeli nie uzyskam odpowiedzi na to pytanie, to nie uzyska dodatkowych środków ze strony banku.
Po dłuższej chwili ciszy Klientka udziela mi odpowiedzi: dziewica.
Idzie młoda dziewczyna po parku, nagle zauważa leżące 100zł.
Co za szczęście - pomyślała - znalazłam stówę.
Schyliła się, żeby podnieść i wtedy poczuła, że nie znalazła, a właśnie zarabia.
Do sklepu wbiega kobieta i od progu woła:
- Proszę pułapkę na myszy, ale szybko, bo chciałabym złapać jeszcze autobus!
- Proszę pani, ale aż tak wielkich pułapek nie mamy!
Karp pyta karpia:
Wierzysz w życie po wigilii?
Jak się nazywa kabel łączący kontroler z konsolą?
Padlina
Zawsze zastanawiało mnie, czy francuzi jak kichają to mówią atchoux czy apsique...
- Panie Leonardzie, co pan robił w laboratorium z trzema asystentkami?
- Nic...
- To dlaczego ten królik patrzy na pana z takim szacunkiem?
Dawno dawno temu żyła sobie Zosia, która sprzedawała literki. Codziennie wstawała o siódmej, ubierała się i schodziła na dół sprzedawać literki. Nie zarabiała na tym dużo i nie miała za wiele pieniędzy, ale też nie głodowała. Pieniędzy starczało jej zwykle na zupę, a czasami, gdy trafił się bogatszy klient, który mógł sobie pozwolić nawet na trzy albo cztery literki, za zarobione pieniądze kupowała sobie do zupy kawałek chleba.
To był zwykły dzień. Zosia wstała, ubrała się i zeszła na dół sprzedawać literki. Po kilku minutach do jej sklepiku z literkami przyszła klientka, pani Ania, która miała piekarnię obok sklepiku Zosi.
Dzień dobry, Zosiu - powiedziała pani Ania - czy mogłabym cię prosić o literkę C?
Zosia podała pani Ani literkę C, a pani Ania zapłaciła, pożegnała się i wyszła.
Jakiś czas później, do sklepiku z literkami Zosi przyszedł kolejny klient. Profesor Alan poprosił Zosię o literkę A. Zosia podała mu ją, a profesor Alan podziękował, zapłacił za nią i wyszedł.
Tego dnia Zosia obsłużyła jeszcze czterech klientów. Zbliżała się już dziewiętnasta, Zosia zamierzała niedługo zamknąć sklep, ale dokładnie o osiemnastej pięćdziesiąt osiem do sklepu z literkami wszedł ostatni klient. DOCENT KAMYK, informowała przypinka przy jego garniturze. Klient wyglądał bardzo zamożnie, na takiego, który może sobie pozwolić nawet na trzy albo cztery literki. Docent podszedł do lady i obrzucił Zosię wyzywającym spojrzeniem.
- Dzień dobry - klient miał oschły głos.
- D-dzień d-dobry - wyjąkała Zosia.
- Usłyszałem, że można tu kupić literki. Czy to prawda? - Zosia pokiwała głową - Dobrze. W takim razie poproszę jeden alfabet.
Zosia zamarła. Klient który kupował trzy literki był bogaty, ale cały alfabet..? To się po prostu nie zdarzało!
- Na co czekasz? - Na te słowa Zosia rzuciła się na zaplecze, szykować literki. Była po całym dniu pracy w sklepie, a nie miała wszystkich literek. Zaczęła wykuwać nowe literki.
Zosia jeszcze nigdy się tak nie zmęczyła. Pracowała jak tylko umiała, a robiło się coraz później. Była już dwudziesta, kiedy Zosia skończyła robić literkę Z, a przecież musiała dzisiaj kupić sobie jeszcze zupę! Przybiła wszystkie literki do deseczki i zmordowana, podała ją zniecierpliwionemu klientowi. Ten popatrzył na Zosię krytycznie i popatrzył na otrzymany alfabet.
- Ale przecież tu nie ma literki O!
Zosia prawie wyrwała deseczkę z alfabetem z rąk docenta Kamyka. Popatrzyła na nią długo, ze strachem. Rzeczywiście. Nie było literki O. Zamiast niej, pomiędzy literkami N i P widniała tylko pusta przestrzeń.
ZOSIA ONIEMIAŁA.